środa, 1 stycznia 2014

Nie wierzyliśmy w działanie Alveo.... a dzięki niemu odzyskaliśmy zdrowie...

Butelka Alveo w rodzinie Stasickich nie miała łatwo. Dziadek ją ignorował, babcie traktowały jak prezent, dzieci stosowały pod presją, żeby nie sprawić przykrości rodzicom. Tata nie zauważał swoich dolegliwości i pił profilaktycznie, tylko mama potraktowała ją z należytą powagą. Cztery lata później nie wyobrażają sobie, że w domu mogłoby jej zabraknąć.


Najpierw mama Dorota Stasicka przyniosła Alveo w maju 2003 roku z myślą o swoich dolegliwościach. Miała wtedy 43 lata i była w fatalnej kondycji psychicznej. Przeżywała stres
W związku z problemami finansowymi rodziny, budowa wymarzonego domu utknęła w miejscu.
– Przez nieuczciwość ludzką popadliśmy w długi – wspomina. – Niemal wszystko straciliśmy. Teraz Roman pracował, aby odrobić starty, a ja zostawałam na budowie. Nie stać nas było na wynajęcie ekipy, więc ja zajęłam się budową.
Czytałam poradniki, zasięgałam opinii fachowców, a potem sama malowałam ściany, kładłam kafle w kuchni i terakotę w korytarzu. Najgorsze było to, że miałam dużo czasu na myślenie. Gdy było mi źle, siadałam na schodach i żaliłam się naszemu owczarkowi – Birmie.
Dorota była wykończona, miała kłopoty bezsennością, schudła 10 kg. W marcu 2003 roku biopsja wykazała guz w piersi. Czekała ją kolejna operacja, już ósma z kolei. Potrzebowała wzmocnić  organizm i wyciszyć skołatane nerwy,  dlatego sięgnęła po Alveo. 

– Koleżanka Małgosia Gelek zaproponowała mi preparat – wspomina. – Zaczęłam pić dwie miarki dziennie.
W lipcu okazało się, że guz to niegroźny tłuszczak.
Dorota odzyskiwała siły i energię, więcej jadła, lepiej spała.
– Zauważyłam jeszcze jedną poprawę – tłumaczy. – Z nerkami miałam problemy od podstawówki. Kolki nerkowe, silne bóle i ataki. Wiele razy leżałam w szpitalu, najpierw w Augustowie, skąd pochodzę. Tam lekarze nie wykryli piasku w nerkach. Po latach, w Poznaniu, okazało się, że mam już spore kamienie.
Stosowała różne preparaty. Roman przywoził od zielarzy specjalne mieszanki. Gorzkie, niesmaczne, po prostu wstrętne – tak je zapamiętała. A sposób zaparzania? Wiele razy nie wychwyciła ostatniego momentu przed wrzeniem i wszystko wykipiało. Efekt wielomiesięcznej kuracji był mierny, kamienie powstawały na nowo.
Pierwszą operację miała w 1982 roku, kolejne, co trzy, cztery lata.
– Przed trzecią byłam przygotowana na usunięcie nerki – wspomina. – Miałam wodonercze, nerka nie funkcjonowała.
Na szczęście lekarze przy stole operacyjnym zadecydowali, że zamiast wycinać nerkę, zrobią jej plastykę. Wszczepili moczowód w innym miejscu, jednak ostrzegli, że to rozwiązanie czasowe.
Kolejna operacja to usunięcie nerki.
W listopadzie 2003 roku Dorota poszła na USG. Badania kontrolne robiła trzy razy w roku.
– Alveo piłam już ponad pół roku. Lekarz był zaskoczony wynikiem – wspomina. – Mocz wolny od bakterii i osadu, obie nerki bez kamieni, funkcjonowały bez zarzutu.
Ten stan trwa do dziś.
– Dzięki Alveo mój organizm na bieżąco pozbywa się toksyn i w nerkach nie tworzą się żadne złogi – wyjaśnia Dorota.
Jest zdrowa, nie grozi jej kolejna operacja.
– A o preparacie mówię każdemu. Ja uniknęłam skalpela, chcę, aby każdy miał taką szansę.

Tata Roman Stasicki zaczął pić Alveo profilaktycznie. Sądził, że jest zdrowy. Do lekarzy nie chodził, chorował rzadko. Tym mocniej zaskoczyła go poprawa, którą zaobserwował, pijąc preparat.
Roman ma 47 lat. Jest emerytowanym oficerem Wojska Polskiego, przez 10 lat  był związany z kompanią reprezentacyjną wojsk lotniczych. Jak sam mówi
– pewne dolegliwości „należą mu się z urzędu”.
– Musztra u nas popularnie zwie się tupaniem – tłumaczy. – Wyprostowana noga z dużą siłą uderza w beton, a drgania przenoszą się na całe ciało.

Problemy z kręgosłupem i stawami ujawnią się prędzej czy później. U mnie pojawiły się, gdy miałem 33 lata. Ortopeda zalecił mi dwie dawki leku przy silnym ataku bólu. I tak funkcjonowałem.
Strzaskany kręgosłup i kolana, bolące stawy. Ból przy nachylaniu i większych obciążeniach. Tydzień przed wyjazdem na narty brałem środki przeciwbólowe, żeby ich nasycenie we krwi wzrosło.
Szusowałem tylko cztery dni, za to dwa tygodnie po urlopie leczyłem jeszcze bolące kości.
Od maja 2003 roku Roman pije jedną miarkę Alveo dziennie.
– Mam mocniejsze stawy i bardziej elastyczny kręgosłup – mówi. – Mój organizm jest dożywiony witaminami i minerałami, więc dolegliwości występują rzadko i nie są już dokuczliwe. Poprawę wyraźnie widzę w górach; teraz jeżdżę na nartach przez cały tydzień i to bez środków przeciwbólowych. Oczywiście po takim wysiłku czuję lekki dyskomfort, ale różnica jest nieporównywalna. Alveo pomogło mi też wyregulować pracę układu pokarmowego – dodaje Roman. – Pracowałem po kilkanaście godzin, jadłem byle co i byle gdzie, więc nie sądziłem, że kłopoty z trawieniem kiedyś miną. Po dwóch miesiącach stosowania preparatu zacząłem regularnie się wypróżniać.
Miarka Alveo codziennie sprawiła, że moje jelita świetnie funkcjonują, a kłopoty gastryczne minęły. Bardzo mnie to cieszy, teraz po prostu żyje mi się łatwiej.

Córka Natalia Stasicka ma 22 lata. Skłonności do kamicy nerkowej odziedziczyła po mamie. Tak jak mama przeżywała kolki nerkowe, ataki bólu i stany zapalne układu moczowego. Razem z mamą piła okropne mieszanki ziołowe i tak jak ona pogodziła się z tym, że czeka ją rozbijanie kamieni lub operacja. Kłopoty zaczęły się, gdy miała osiem lat. Do dziś  pamięta wyjazd do Zakopanego, kiedy zamiast cieszyć się pięknem gór, leżała zwinięta w kłębek i płakała z bólu. Od tego czasu, co miesiąc zgłaszała się do poradni nefrologicznej.
– Lekarze ciągle przepisywali nowe,  bardziej skuteczne leki – wspomina.
– „Francuskie specyfiki, amerykańskie cuda, tym razem zadziałają” – mówili. Finał był taki, że drobny piaseczek w nerkach powiększał się. Gdy mama postawiła przede mną butelkę Alveo, byłam już zmęczona kolejnymi eksperymentami. Nie sądziłam, że picie ziół uchroni mnie przed operacją, tym bardziej, że z ziołami miałam przykre wspomnienia. Zgodziłam się, żeby nie sprawić rodzicom przykrości. W maju zrobiłam USG, żeby potwierdzić obecność kamieni. Były w obu nerkach – 5 i 6 mm. Kurację rozpoczęłam pod koniec wakacji, od dwóch miarek Alveo dziennie. Byłam wypoczęta, opalona, miałam piękną cerę, więc ogarnęła mnie wściekłość, gdy po dwóch tygodniach zobaczyłam wypryski na twarzy, dekolcie, plecach, ramionach i na udach. To efekt detoksykacji. Nie mogłam założyć bluzki z dekoltem czy krótkiej spódniczki. Zbliżał się początek roku szkolnego, a makijaż nie rozwiązywał problemu.
Wyjęłam, więc golfy i długie spodnie z szafy – musiałam się przemęczyć. Po dwóch miesiącach proces oczyszczania skończył się, więc odetchnęłam z ulgą.
Pół roku później, w styczniu 2004, Natalia powtórzyła USG. Lekarz badał ją długo, każdą nerkę oglądał kilka razy, pod różnym kątem.
– Co chwilę zerkał na poprzedni wynik – wspomina Natalia.
– Powiedziałam mu, że mam kamienie w nerkach, zrobiłam kurację ziołową i teraz chcę sprawdzić różnicę. Gdy milczał, wystraszyłam się, że coś jest nie tak. W końcu stwierdził, że nic nie widzi. Wszystkie narządy w jamie brzusznej są czyste. Ani śladu kamieni!
Po prostu rozpuściły się. Wybiegłam z gabinetu i szczęśliwa zadzwoniłam do  rodziców. Przestaję pić Alveo dla was, a zaczynam dla siebie – oznajmiłam.

Syn Dominik ma 26 lat. Katar sienny, zapalenie spojówek, podrażnione oczy – takie objawy towarzyszyły mu od piątego roku życia. Na początku rodzice myśleli, że opuchnięte i załzawione oczy to efekt okularów, które nosił w dzieciństwie. Gdy okazało się, że to alergia na kwitnące trawy, zaopatrzyli go w niezbędne krople, preparaty i tabletki.
Odczulali co roku i starali się izolować od alergenów.
– To było najtrudniejsze – wspomina Dominik. – Zawsze mieszkaliśmy w
pobliżu dużych, zielonych terenów. Okres od kwietnia do lipca to była gehenna.
Szczególnie po przeprowadzce do nowego domu. Trawę kosiłem przez trzy dni, rozkładając pracę na raty. Wprawdzie tata żartował, że to z lenistwa, ale ja nie mogłem wytrzymać na dworze dłużej niż pół godziny.
Dolegliwości ustąpiły po roku picia Alveo. W 2004 roku, po raz pierwszy od wielu lat, odczulanie okazało się zbędne.
– To cudowne uczucie być zdrowym człowiekiem – przyznaje. – Nic mnie nie szczypie, nie piecze, nie łzawię, alergia minęła. Nie przypuszczałem, że to takie proste – wystarczy miarka Alveo dziennie.

Babcia z Augustowa Anna Masłowska, mama Doroty, ma 74 lata. Jest bardzo aktywna, z energią realizuje swoje pasje – śpiewa w chórze seniorów, często podróżuje. Nigdy nie narzekała na zdrowie, czasem tylko męczyły ją skoki ciśnienia. Szczególnie na zmianę pogody lub w stresujących sytuacjach. Z biegiem lat dolegliwości nasiliły się tak, że kilka razy w roku, z  ciśnieniem 250/130 mm Hg, trafiała do szpitala. W 1999 roku lekarz zdiagnozował nadciśnienie i przepisał leki do stosowania „do końca życia”. Najpierw jedną tabletkę dziennie, potem dwie,  dawka miała się zwiększać.
– Na szczęście rokowania lekarza nie sprawdziły się – mówi Anna – dzięki Alveo. Pierwszą butelkę dostałam od Dorotki na Dzień Matki, w maju 2003 roku. To był prezent prosto z serca, dlatego przyniósł mi tyle dobrego.
Zaczęłam od dwóch miarek dziennie i do dziś tyle piję. Moje ciśnienie normowało się stopniowo. Po
sześciu miesiącach pan doktor, wbrew zapowiedziom, zmniejszył mi dawkę leków na nadciśnienie, a po roku uznał, że nie są konieczne. Ciśnienie jest stabilne, a ja cieszę się dobrym samopoczuciem, mam siłę i energię, aby śpiewać i podróżować. Czasem nawet wypielę córce ogródek i umyję okna. Ona wprawdzie protestuje, ale mamy robią takie rzeczy bez względu na wiek.
Dziadkowie z Poznania– Moja mama żartuje, że ma wszystkie choroby świata – tłumaczy Roman. – Odkąd pamiętam, uskarżała się na nadciśnienie, bóle i zawroty głowy, krążenie i tarczycę. Brała całe garście leków. Cztery tabletki na nadciśnienie, kilka na serce i krążenie, leki hormonalne i przeciwbólowe.

Maria Stasicka ma 78 lat. Kilkanaście lat temu przeszła operację tarczycy – wycięto jej jeden płat gruczołu. Aby uzupełnić poziom hormonu, przyjmowała leki.

W 2002 roku na drugim płacie tarczycy pojawiły się torbiele. – Operacja nie była możliwa – wspomina Roman. – Anestezjolog powiedział, że na pewno mamę uśpi, ale nie wie, czy wybudzi.
W maju 2003 roku syn podarował Marii butelkę Alveo, na Dzień Matki.
Piła dwie miarki preparatu dziennie, ale ze względu na jej stan poprawa następowała powoli. Najpierw polepszyło się krążenie, z nóg zeszła opuchlizna. Mimo kuli, na którą jest skazana po wypadku, teraz porusza się dużo sprawniej i szybciej. Nadciśnienie także minęło.
– Tata jest z wykształcenia fizykiem, zawsze skrupulatnie notował pomiary ciśnienia mamy i robił wykresy – mówi Roman. – Razem z tymi arkuszami chodzili do lekarza. Już po pół roku picia preparatu poprawa była bardzo wyraźna. Mama zmniejszyła dawkę leków o połowę, ograniczyła leki nasercowe, z witamin i środków przeciwbólowych zrezygnowała całkowicie.
Rok później torbiele na tarczycy wchłonęły się. Pani endokrynolog regularnie robiła Marii badania i bardzo ostrożnie odstawiała leki. W 2005 roku o połowę zmniejszyła ilość podawanych hormonów.
Jak sama przyznała, coś takiego jeszcze nie zdarzyło się w jej zawodowej karierze.

Alfons Stasicki wyraźnie odmówił picia Alveo. Stwierdził, że jemu nie jest potrzebne, chociaż od pół roku, w tajemnicy przed rodziną, leczył prostatę.
– Nie wiem, czy to pech, czy szczęście
– mówi Roman. – W czerwcu do taty przyjechało pogotowie. Prostata mu stwardniała, lekarze założyli cewnik i wyznaczyli termin operacji na 10 lipca. Tata udawał, że to nic takiego,  ale na wszelki wypadek zaczął pić 4 miarki Alveo dziennie. W wyznaczonym terminie stawił się w szpitalu z piżamą.
PSA – to antygen gruczołu krokowego
(prostaty), jego prawidłowe stężenie
we krwi wynosi od 0-4 ng/mL. U Alfonsa
Stasickiego wynik prawie trzy razy
przekraczał normę. Po roku stosowania
preparatu Alveo PSA spadło z 11,71 ng/mL
do 5,3 ng/mL i na podobnym poziomie
utrzymuje się do dziś, dzięki czemu Alfons
uniknął operacji
Lekarz zbadał go i stwierdził, że dobrze nie jest, ale widzi niewielką różnicę, jakby prostata leciutko zmiękła. „Zawsze zdążę pana pokroić, niech pan przyjdzie za miesiąc” – zawyrokował. I tak na  każdej wizycie odsuwał termin operacji o kolejny miesiąc. Ojciec pił Alveo i brał lekarstwa, które w oczyszczonym i dożywionym organizmie dużo lepiej się wchłaniały, więc były skuteczniejsze.
W kwietniu 2004 lekarz definitywnie uznał, że tata może zapomnieć o lekarstwach i o operacji. I wtedy się zaczęło.
Tata był szczęśliwy, że uniknął operacji i każdemu opowiadał o Alveo. Wieść o działaniu preparatu rozniosła się bardzo szybko i znajomi taty zaczęli do nas  przyjeżdżać po „lek na prostatę”. Nie  pytali, co to jest, ile kosztuje. Chcieli pić  to samo, bo albo już byli po operacji, albo na nią czekali. Alveo było dla nich szansą na powrót do zdrowia.
– W ten sposób tata trochę wplątał nas w pracę w Akunie – śmieje się Roman.
– Tym znajomym, którzy przyszli po „lek na prostatę”, trzeba było przekazać pełną informację, że Alveo to nie lek, ale ziołowy preparat, który doprowadza organizm do stanu równowagi. Tak aby  ich żony nie bały się sięgnąć po Alveo. Na początku we współpracę z firmą zaangażowała się Dorota, ja dołączyłem do niej miesiąc później. A dziś nawet mój 82-letni tata ma swoją grupę konsumentów.
– Cztery lata temu każde z nas wypiło swój pierwszy łyk Alveo. Dziś nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy inaczej zacząć dzień – dodaje Dorota

reportaż Katarzyna Mazur

źródło: Zdrowie i Sukces nr 2 (14) czerwiec 2007
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz