środa, 1 stycznia 2014

Alveo w walce z guzem mózgu

O tym, że ma guza, Marianna Pęcherz z Wielunia dowiedziała się dzień przed Wigilią 2002 roku.
Od dłuższego czasu źle się czuła. Nie słyszała na lewe ucho, drętwiała jej część twarzy, nie miała czucia w policzku. Początkowo leczył ją stomatolog, później neurolog.
W końcu dostała skierowanie na rezonans magnetyczny. Po wyniki badań pojechała razem z mężem, w przerwie świątecznych przygotowań. Kopertę z diagnozą chciała otworzyć dopiero w domu, ale ciekawość jej na to nie pozwoliła– „Guz wielkości piłki ping pongowej odrastający od pnia mózgowego”.


Marianna złożyła kartkę i schowała ją z powrotem do koperty.
Przymknęła oczy. Pomyślała, że to już koniec. Nie dała jednak nic po sobie poznać. Nie chciała martwić męża w czasie drogi. Z tą informacją wolała poczekać, aż dojadą do domu. Poza tym zbliżały się święta...
Boże Narodzenie w domu państwa Pęcherzów upłynęło w atmosferze smutku i milczenia. Świąteczne potrawy nie miały smaku, choinka nie pachniała, kolędy utraciły radosne brzmienie. – Życzenia zdrowia w trakcie łamania się opłatkiem nabrały szczególnego znaczenia – wspomina Marianna. –Stały się naszą wspólną modlitwą. Natrętne myśli o guzie i operacji towarzyszyły nam bez przerwy.
Uśmiechaliśmy się przez łzy, licząc na to, że to zły sen, z którego zaraz się obudzimy... Dzień wyjazdu do szpitala zbliżał się nieuchronnie.

To nie była zwyczajna operacja
Marianna przeszła w życiu wiele operacji – wyrostek robaczkowy, migdałki, woreczek żółciowy, skrócenie jelita. Teraz po raz pierwszy się bała. – Spodziewałam się najgorszego
– wspomina. – Zastanawiałam się, jak mąż i dzieci poradzą sobie beze mnie. Widziałam ich twarze – nie potrafili ukryć emocji. Byli przerażeni. Tak jak ja. Nie jadłam. Nie mogłam spać.
W nocy leżałam wpatrzona w sufit. Liczyłam i planowałam na przykład, ile metrów firanek potrzeba do całego domu. Ile to będzie kosztowało? Ile potrzeba styropianu na jego ocieplenie? Takie kalkulacje, chociaż przez chwilę, kierowały moje myśli na inne tory. Aby szybciej minął czas do operacji, mimo zwolnienia, chodziłam do pracy.
Marianna, w tajemnicy przed rodziną, porządkowała swoje sprawy.
Przepisała konto na męża i uregulowała sprawy spadkowe.
Wyspowiadała się.
– Spowiedź dodała mi sił – uśmiecha się.
– Odetchnęłam. Z czystym, spokojnym sercem czekałam na wynik operacji.
W dniu wyjazdu do szpitala Marianna poszła do fryzjera.
– Wiedziałam, że za kilka godzin lekarze ogolą mi głowę, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Chciałam wyglądać elegancko.
Operacja trwała osiem godzin. Mąż i córka czekali pod drzwiami szpitalnej sali.
– Obudziłam się –wspomina Marianna – i uśmiechnęłam się w duszy. Podziękowałam Bogu. Żyję.
 
Los ze mnie zakpił
Wyniki badań wykazały, że guz nie był złośliwy. Marianna poczuła olbrzymią ulgę. – Czułam się tak, jakbym narodziła się na nowo.
Mogłam znów w pełni cieszyć się życiem. Zaczęłam realizować plany dotyczące ocieplenia domu. Kupiłam nowe firanki. Od sukienki przygotowanej na własny pogrzeb odpięłam karteczkę. Wszystko wracało do normy.
Dobre samopoczucie Marianny trwało jedynie pół roku. Badania kontrolne wykazały guza wielkości pół centymetra. Odrastał w tym samym miejscu.
Marianna załamała się całkowicie. Straciła wiarę w wyzdrowienie.
Czuła się tak, jakby los ją oszukał. Najpierw dał jej nadzieję, a potem brutalnie z niej zakpił.
– Nie miałam już siły walczyć
– wspomina. – Nie chciałam.
Lekarze doradzali mi, żebym się nie martwiła, bo guz jest mały a ja nie liczyłam już na nic. Nie mogłam jeść, nie spałam. Neurolog przepisał mi leki psychotropowe.
Snułam się jedynie po domu. Myślałam tylko o chorobie. Układałam najgorsze scenariusze. Uciekałam przed smutnym i pełnym miłości wzrokiem męża i dzieci. Czułam, jak uchodzi ze mnie życie.
Mój stan się pogarszał.

Marzyłam jedynie o normalnym posiłku
Pod koniec czerwca 2003 roku koleżanka – Renata Sperczyńska – przyniosła Mariannie Alveo. – Miałam zniszczoną śluzówkę żołądka, sprawiły to leki i dotychczasowe operacje.
Mogłam jeść jedynie suche bułki.
Zjedzenie czegokolwiek innego powodowało ból żołądka i uciążliwe pieczenie. Marianna piła Alveo dwa razy dziennie – rano i wieczorem.
Po dwóch tygodniach zjadła pomidora.
– To było niewiarygodne – tłumaczy. – Ani ból, ani pieczenie nie wystąpiło. Oprócz tego, po raz pierwszy od wielu miesięcy, przespałam całą noc.

Czułam się lepiej
Nie mogłam jednak pozbyć się najgorszych dolegliwości – strachu i poczucia bezsilności. Ciągle myślałam o guzie. Niemal czułam jak rośnie. A im bliżej kolejnego badania kontrolnego, tym bardziej byłam przerażona i załamana. To koniec – powtarzałam w myślach.
W sierpniu Marianna pojechała na umówione badania w szpitalu.
– „Proszę zadzwonić za dwa dni, przeczytam pani wyniki przez telefon” – powiedział mi lekarz.
To były chyba najdłuższe dwa dni w moim życiu – wspomina Marianna.
– Czas, jakby na złość, stanął w miejscu. Gdy w końcu zadzwoniłam, okazało się, że lekarz wyszedł.
To jakaś ironia losu – myślałam.
– Czyżby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie? Za trzecim razem Mariannie udało się porozmawiać z lekarzem. „Ale tu jest czysto, ja nic nie widzę” – usłyszała w słuchawce.
– Byłam zaskoczona. Powtórzyłam sobie słowa lekarza kilka razy. Nie mogłam w to uwierzyć.
Już pogodziłam się z tym, że guz rośnie i nie mam na to wpływu.
A jednak. Po dwóch miesiącach picia Alveo – guz się cofnął.

Popłakałam się ze szczęścia
Wszyscy płakaliśmy. Dziś Marianna pije już dziesiątą butelkę Alveo, a wraz z nią mąż, dzieci i wnuki.
Je wszystko to, na co ma ochotę.
Wysypia się. Nie ma stanów lękowych ani depresyjnych. Po prostu żyje. Niedawno uszyła sobie nową sukienkę. Czarną i elegancką.
Na bal karnawałowy.

Reportaż przygotowała Grażyna Michalik

 źródło: Zdrowie i Sukces nr 2 (6) kwiecień 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz