Od dłuższego czasu źle się czuła. Nie słyszała
na lewe ucho, drętwiała jej część twarzy, nie miała czucia w policzku.
Początkowo leczył ją stomatolog, później neurolog.
W końcu dostała skierowanie na rezonans
magnetyczny. Po wyniki badań pojechała razem z mężem, w przerwie świątecznych przygotowań.
Kopertę z diagnozą chciała otworzyć dopiero w domu, ale ciekawość jej na to nie
pozwoliła– „Guz wielkości piłki ping pongowej odrastający od pnia mózgowego”.
Marianna złożyła kartkę i schowała ją z powrotem
do koperty.
Przymknęła oczy. Pomyślała, że to już koniec.
Nie dała jednak nic po sobie poznać. Nie chciała martwić męża w czasie drogi. Z
tą informacją wolała poczekać, aż dojadą do domu. Poza tym zbliżały się
święta...
Boże Narodzenie w domu państwa Pęcherzów
upłynęło w atmosferze smutku i milczenia. Świąteczne potrawy nie miały smaku, choinka
nie pachniała, kolędy utraciły radosne brzmienie. – Życzenia zdrowia w trakcie
łamania się opłatkiem nabrały szczególnego znaczenia – wspomina Marianna. –Stały
się naszą wspólną modlitwą. Natrętne myśli o guzie i operacji towarzyszyły nam
bez przerwy.
Uśmiechaliśmy się przez łzy, licząc na to, że to
zły sen, z którego zaraz się obudzimy... Dzień wyjazdu do szpitala zbliżał się
nieuchronnie.
To nie była zwyczajna
operacja
Marianna przeszła w życiu wiele operacji –
wyrostek robaczkowy, migdałki, woreczek żółciowy, skrócenie jelita. Teraz po
raz pierwszy się bała. – Spodziewałam się najgorszego
– wspomina. – Zastanawiałam się, jak mąż i
dzieci poradzą sobie beze mnie. Widziałam ich twarze – nie potrafili ukryć emocji.
Byli przerażeni. Tak jak ja. Nie jadłam. Nie mogłam spać.
W nocy leżałam wpatrzona w sufit. Liczyłam i
planowałam na przykład, ile metrów firanek potrzeba do całego domu. Ile to
będzie kosztowało? Ile potrzeba styropianu na jego ocieplenie? Takie
kalkulacje, chociaż przez chwilę, kierowały moje myśli na inne tory. Aby
szybciej minął czas do operacji, mimo zwolnienia, chodziłam do pracy.
Marianna, w tajemnicy przed rodziną, porządkowała
swoje sprawy.
Przepisała konto na męża i uregulowała sprawy
spadkowe.
Wyspowiadała się.
– Spowiedź dodała mi sił – uśmiecha się.
– Odetchnęłam. Z czystym, spokojnym sercem czekałam na wynik operacji.
W dniu wyjazdu do szpitala Marianna poszła do
fryzjera.
– Wiedziałam, że za kilka godzin lekarze ogolą
mi głowę, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Chciałam wyglądać elegancko.
Operacja trwała osiem godzin. Mąż i córka
czekali pod drzwiami szpitalnej sali.
– Obudziłam się –wspomina Marianna – i
uśmiechnęłam się w duszy. Podziękowałam Bogu. Żyję.
Los ze mnie zakpił
Wyniki badań wykazały, że guz nie był złośliwy.
Marianna poczuła olbrzymią ulgę. – Czułam się tak, jakbym narodziła się na
nowo.
Mogłam znów w pełni cieszyć się życiem. Zaczęłam
realizować plany dotyczące ocieplenia domu. Kupiłam nowe firanki. Od sukienki
przygotowanej na własny pogrzeb odpięłam karteczkę. Wszystko wracało do normy.
Dobre samopoczucie Marianny trwało jedynie pół
roku. Badania kontrolne wykazały guza wielkości pół centymetra. Odrastał w tym samym
miejscu.
Marianna załamała się całkowicie. Straciła wiarę
w wyzdrowienie.
Czuła się tak, jakby los ją oszukał. Najpierw
dał jej nadzieję, a potem brutalnie z niej zakpił.
– Nie miałam już siły walczyć
– wspomina. – Nie chciałam.
Lekarze doradzali mi, żebym się nie martwiła, bo
guz jest mały a ja nie liczyłam już na nic. Nie mogłam jeść, nie spałam.
Neurolog przepisał mi leki psychotropowe.
Snułam się jedynie po domu. Myślałam tylko o chorobie.
Układałam najgorsze scenariusze. Uciekałam przed smutnym i pełnym miłości
wzrokiem męża i dzieci. Czułam, jak uchodzi ze mnie życie.
Mój stan się pogarszał.
Marzyłam jedynie o normalnym
posiłku
Pod koniec czerwca 2003 roku koleżanka – Renata
Sperczyńska – przyniosła Mariannie Alveo. – Miałam zniszczoną śluzówkę żołądka,
sprawiły to leki i dotychczasowe operacje.
Mogłam jeść jedynie suche bułki.
Zjedzenie czegokolwiek innego powodowało ból
żołądka i uciążliwe pieczenie. Marianna piła Alveo dwa razy dziennie – rano i
wieczorem.
Po dwóch tygodniach zjadła pomidora.
– To było niewiarygodne – tłumaczy. – Ani ból,
ani pieczenie nie wystąpiło. Oprócz tego, po raz pierwszy od wielu miesięcy,
przespałam całą noc.
Czułam się lepiej
Nie mogłam jednak pozbyć się najgorszych dolegliwości
– strachu i poczucia bezsilności. Ciągle myślałam o guzie. Niemal czułam jak rośnie.
A im bliżej kolejnego badania kontrolnego, tym bardziej byłam przerażona i
załamana. To koniec – powtarzałam w myślach.
W sierpniu Marianna pojechała na umówione
badania w szpitalu.
– „Proszę zadzwonić za dwa dni, przeczytam pani
wyniki przez telefon” – powiedział mi lekarz.
To były chyba najdłuższe dwa dni w moim życiu –
wspomina Marianna.
– Czas, jakby na złość, stanął w miejscu. Gdy w
końcu zadzwoniłam, okazało się, że lekarz wyszedł.
To jakaś ironia losu – myślałam.
– Czyżby wszystko sprzysięgło się przeciwko
mnie? Za trzecim razem Mariannie udało się porozmawiać z lekarzem. „Ale tu jest
czysto, ja nic nie widzę” – usłyszała w słuchawce.
– Byłam zaskoczona. Powtórzyłam sobie słowa lekarza
kilka razy. Nie mogłam w to uwierzyć.
Już pogodziłam się z tym, że guz rośnie i nie
mam na to wpływu.
A jednak. Po dwóch miesiącach picia Alveo – guz
się cofnął.
Popłakałam się ze szczęścia
Wszyscy płakaliśmy. Dziś Marianna pije już
dziesiątą butelkę Alveo, a wraz z nią mąż, dzieci i wnuki.
Je wszystko to, na co ma ochotę.
Wysypia się. Nie ma stanów lękowych ani
depresyjnych. Po prostu żyje. Niedawno uszyła sobie nową sukienkę. Czarną i
elegancką.
Na bal karnawałowy.
Reportaż przygotowała Grażyna
Michalik
źródło: Zdrowie i Sukces nr 2 (6) kwiecień 2005
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz